Marc Chagall "zakochani w świetle księżyca"
Zmysłowe, oniryczne trwało przedstawienie.
wyskoczyli przez okno, prościutko na scenę
w pełni jupitera srebrzyści spełnieniem,
najśmielszych oczekiwań, budujac wrażenie
autentyczności chociaż trąciło alchemią
w księżycowym wymiarze, odlot ponad puentą...
Nieziemscy jak my wczoraj - ja z toba, ty ze mną,
nadzy w otwartym oknie, scenografią senną
wrastający w siebie bez początku, bez końca,
samo piękno najczystsze. Nagle anioł trąca
skrzydła okna zamyka gdy scenka gorąca
za szybą nocy znika - brawom nie ma końca...
Odeszli kochankowie, pogasły źrenice,
jupitera nad sceną której ćmił księżycem,
nikt nie wie że anioła zagrał pan inspicjent,
scenografię zmalował sam Chagall zaiste..
Wracam pustą ulicą szpileczkami stukam,
mam teatr na wyłączność, na ramieniu dusza,
księżyc dotknął szarmancko rondo kapelusza,
duch Chagalla tuż obok,więc niech trwa iluzja.
Ja z tobą, ty ze mną? Bez końca... zaiste - niech trwa.
(aranek)