Marc Chagall "Białe ukrzyżowanie"
Rozdroże
Widziałeś już wtedy na oliwnym drzewcu,
białym błogostanem, jak papieskie szaty
rozpostartym w tobie, nad tobą i wokół
łodzie, przepełnione, na fali utraty?
Śniłeś boski koszmar zatruty powietrzem
w ogniu synagogi, miasteczka pogromie -
kto im błogosławił w chwili najpodlejszej,
wznosząc nad sztandary okrutne czerwone?
„Ty mnie wybawiłeś…”*, gdyś męczeńsko konał,
samotną jak ona – biała, bo niewinna,
ostatnim przesłaniem w otwartych ramionach -
jednym dałeś wybór – przybili do krzyża.
Innym, oświecony świętością menory,
podałeś drabinę usłaną gwoździami -
po chudych kosteczkach, po żebrach pokory
w biały dym wtuleni tłumnie się wspinali.
Jeszcze w cierniach, chmury przesiąknięte dymem,
w modlitewnym szalu, w Jakubowym śnieniu…
Czy widzisz ten tumult przy boskiej drabinie?
w białych rękawiczkach „święci zaślepieni”,
rozdają relikwie, gdy szczeble zbutwiałe.
Kto Kain, kto Abel, a kto krwawym katem?
Zanim uszlachetni, zamieni nas w białe,
znów rzeką niewinnych popłynie zapłata .
Zapytam o drogę:
Jednako dla wszystkich,
potęgą cierpienia, otwiera się niebo?
Tym co pchają gwoździe do ziemskiej walizki,
innym bez wyboru, jak tobie -
dlaczego ?
(aranek)